Oraz: tak! Śnieg.
Pięknie pada w Poznaniu co jest pośrednio powodem powstanie tego posta. Nareszcie udało mi się zrobić jakieś sensowne zdjęcia mojego ulubionego zimowego wytworu tego roku - mojego szalika z kapturem. Sam jego koncept zauroczył mnie natychmiast, a kolor który wybrałam sprawia, że kocham go jeszcze bardziej. Robił się dłuuugo bo od zeszłej zimy, ale warto było. A dla mnie ma jeszcze jedną zaletę - kaptur, w przeciwieństwie do czapki nie sprawia, że włosy przyklapują się totalnie tworząc na mojej głowie coś w rodzaju zmokłego pudla. Odkąd nie walczę z moimi włosami prostownicą stały się dużo trudniejsze w utrzymaniu, ale to już zupełnie inna kwestia którą znacznie lepiej zajmują się dziewczyny prowadzące blogi o włosomaniactwie. A ja pokażę szalik.
Kolejna rzecz z którą się tej zimy nie rozstaję to rękawiczki, które zrobiłam w czasie przerwy świątecznej. Jestem z nich dumna podwójnie, bo choć mają swoje wady to nie robiłam ich ze wzoru tylko z głowy, a wzór warkoczowy trochę tylko podejrzałam z książki o robótkach ręcznych. Są na sznurku, więc radośnie kicam sobie ze zwisającymi mi z rękawów różowymi rękawiczkami niczym dziesięciolatka.
Byłam w kinie na Hobbicie ale za bardzo skonfundowałam się moją reakcją, żeby napisać recenzję. Muszę go obejrzeć jeszcze raz, gdzieś tak po roku i może wtedy uda mi się sformować spójną opinię.
Dziwnie mi, że w tym roku nie będzie ferii zimowych, to zawsze był jakiś taki najkreatywniejszy okres w roku. No nic, trzeba sobie będzie radzić bez nich. Dorosłość, panie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz