Ferie lecą dalej, a ja siedzę i namiętnie dziergam oglądając w przerwach
Misfits (oh, Nathan i jego irlandzki akcent) oraz
Modern Family. Popołudniami siedzi jeszcze mama i wyszywa obrus haftem kaszubskim, wzorem pochodzącym ze szkoły wdzydzkiej. A ja tymczasem skończyłam wreszcie szalik, który dawno temu robił furorę w blogoscraposferze. Kolor ma na każdym zdjęciu inny, wiem, ale i tak jest ładny!
Zrobiłam też sobie czapkę z uchami i pseudo-norweskim wzorem. Byłam przekonana, że będę wyglądać w niej wyjątkowo idiotycznie, ale wydaje mi się, że nie jest tak źle. A mama już zamówiła sobie taką samą. Aktualnie dziergam do kompletu bordowe rękawiczki.
A jeśli chodzi o pieczenie - wczoraj zrobiłam ciasteczka, o których myślałam już od dłuższego czasu. Masło orzechowe ostatnio strasznie za mną chodziło, a
ten przepis na blogu Pieprz i wanilia od razu przyciągnął moją uwagę. Słodko-słone? Muszę ich spróbować. No to zrobiłam.
Ciastka są prze-pysz-ne, ale tylko dla fanów masła orzechowego, bo w zasadzie smakują tyko nim. I cukrem. Są zapewne potwornie kaloryczne dlatego też jedząc je czuję się, jakbym wyjadała łyżeczką masło orzechowe ze słoika lub - w wersji ekstremalnej - wgryzała się w kostkę zwykłego masła. Maślane są strasznie, kruchutkie tak, że rozpływają się w ustach, i trudno się powstrzymać przed sięgnięciem po następne. Och, zgubne ciasteczka.
Mam tylko nadzieję, że zimy jeszcze trochę będzie, żebym te wszystkie wydzierganie twory mogła ponosić i żebym te przybrane przez ferie kilogramy mogła schować pod swetrem. O!