No to na fali - następny film. Na dodatek też o pewnej znanej kobiecie, oparty na prawdziwej historii - a mianowicie "Mój tydzień z Marilyn".
Były momenty w trakcie seansu, kiedy mimowolnie porównywałam go do "Żelaznej damy" ale takie porównania nie mają sensu, bo filmy są zupełnie różne, a i moja reakcja na Marilyn była odmienna od tej na "Damę".
"Mój tydzień z Marilyn" opowiada o - jak sam tytuł wskazuje - jednym tygodniu, jaki pewien trzeci asystent reżysera sir Laurence'a Oliviera spędził z Marilyn Monroe na planie filmu "Książę i aktoreczka". Przedstawia więc Marilyn w jednym krótkim wycinku jej życia, na dodatek wrzuconą w angielskość, jako że film (w sensie, że "Książę...") kręcony był właśnie w Anglii.
Mimo tego wąskiego niby okna czasowego w "Tygodniu" udało się oddać, jaka była Monroe, do tego stopnia że w czasie seansu zdawało mi się nawet, że ją jakoś tak zupełnie zrozumiałam, co przyniosło mi radość razem z zieloną angielską trawą i słońcem. Historia jest prosta, nie zaskakuje zwrotami akcji i rozwija się zupełnie tak jak każdy widz tego oczekuje - ale to nie w zaskakiwaniu tkwi sens tego obrazu. Według mnie tkwi on właśnie w tym zrozumieniu, i może brzmi to bezsensownie patetycznie ale cóż, ja tak to właśnie odczułam.
Ze strony wizualnej film jest cudownie przyjemny, tak samo zresztą jak ze strony muzycznej. Całość najlepiej określa dla mnie słowo "uroczy", uroczy jest też jest główny bohater i narrator. Czymś co wynosi w moich oczach ten ładny obrazek ponad przeciętność są dwie kreacje aktorskie.
Pierwsza - Kennetha Branagha jako sir Laurence'a Oliviera, który będąc postacią drugoplanową bez swojego własnego "storyline'a" dodaje filmowi kolorów i energii, a także rozbraja włoskim akcentem w scenach z filmu w filmie.
Druga - Michelle Williams. Mimo, że widziałam ją już w "Blue Valentine" wciąż była dla mnie dziewczynką z "Jeziora Marzeń", jednak po tym filmie mam do niej tylko podziw i szacunek. Zmierzyła się z wielką legendą kina i poradziła sobie śpiewająco. Podejrzewam, że znajdą się i krytycy, mnie jednak tą rolą przekonała do tego stopnia, że kiedy już zapomniało się o dorobionych biodrach i (zapewne) biuście można było całokowicie uwierzyć, ze stała się Marilyn. Przynajmniej w moich oczach i moich wyobrażeniach ta amerykańska gwiazda filmowa była właśnie taka, jak odegrała ją Williams.
I choć kocham Meryl Streep to w tej konkurencji wygrywa u mnie Michelle. Za idealne i naturalne oddanie obu stron Marilyn. I za scenę w samochodzie.
Ocena 8/10, choć ostatnio wątpię w moją umiejętność oceniania numerkami, bo sama nie wiem za co dałam "Żelaznej damie" aż 5.
Mój tydzień z Marilyn (My Week with Marilyn). Reżyseria: Simon Curtis, scenariusz: Adrian Hodges. Grają m.in.: Michelle Williams, Eddie Redmayne, Kenneth Branagh.
Nominowany w kategoriach: Najlepsza aktorka pierwszoplanowa (Michelle Williams), Najlepszy aktor drugoplanowy (Kenneth Branagh).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Rossie wariatko! Ściskam świątecznie! :*
OdpowiedzUsuń