środa, 23 lipca 2008

Jarocińsko i zaraz po.

Powróciłam, umyłam się, wyspałam, przybywam by podzielić się wrażeniami. Dokładne opisanie wszystkiego zajęło mi 7 stron pamiętnika, więc tu skrótowo, tylko najważniejsze punkty.

Dzień 1
w roli głównej moje obcierające trampki i dwa ogony z arafatek (nareszcie kupiłam sobie moją wymarzoną zieloną ^^)
Koncerty:
Koniec Świata - energia i pozytyw, jak to zawsze z nimi, szkoda tylko, że tak krótko.
Waglewscy - opłacało się zajmować miejsce tuż za barierką :D Koncert dali rewelacyjny, na żywo jeszcze lepsi, Waglewski jest mistrzem gitary i przesympatycznym człowiekiem ("Instrumenty przedmuchiwane przedmuchowywuje dla was..."), a Fisz... <3 style="font-weight: bold;">Renata Przemyk - wymiotła. Ja wiedziałam, że ona ma kawał głosu, ale na żywo po prostu wgniata w ziemię. Zero, Zona, no i Kochana...

Dzień 2
w roli głównej moje nowe japonki które kupiłam, bo trampki mnie obcierały i malowałam paznokcie na rynku w Jarocinie, bo przecież z takimi obdartymi chodzić nie mogę. I mega bańki kupione w Rossmanie. To już jest uzależnienie, uzależniłam się od baniek. No i Jezus Z Wuefu, który przywędrował do nas, pogadał i nawet poszedł z nami na koncerty. A w przerwie kiedy kupowałam kukurydzę znalazłam na ziemi 20zł, ja szczęściara ja :D
Koncerty:
CKOD - trochę zawód, Vavamuffin - bauns ale bez sensacji i Lao Che - muszę w końcu przesłuchać ich płyty xD
Peter Murphy - świetnie skomponował się z ulewą która wcale nas nie wygoniła nigdzie
Strachy Na Lachy - świetnie przygotowany, świetny muzycznie koncert, myślałam szczerze mówiąc że program Zakazane piosenki nie trafi do mnie aż tak bardzo, ale spodobał mi się strasznie. Przeskakałam cały koncert, szczególnie na zagranym dwa razy Idzie wojna Siekiery, za pierwszym razem śpiewanym przez Renatę. No i Grabaż i Lo lowe. Po prostu.

Dzień 3
w roli głównej ogólne zmęczenie, przeciekający namiot (mi padało na głowę, Alex na nogi), spóźniłyśmy się na pierwszy z filmów wyświetlanych z okazji festiwalu, ale na szczęście zdążyłyśmy na ten na którym zależało mi najbardziej - Control. I miałam rację, że mi zależało, bo film ma niesamowity klimat, końcówkę już oglądałam wciśnięta w fotel. Cudowne ujęcia, i nawet niektóre utwory Joy Division spodobały mi się. No i gra aktorska, brawa dla pana grającego Iana.
Koncerty:
Muchy - nasz kochany poznański zespół, i mimo, że pan Wiraszko głos tracił, to dał radę a ja stojąc pod barierką miałam świetny widok na pana klawiszowca który fajnym był :D No i samoloty z papieru i ukochana Galanteria.
The Subways - poszłysmy, bo Alex powiedziała, że oni młodzi rockowcy i że fajni. I bardzo dobrze zrobiłyśmy, bo dali niesamowicie energetyczny koncert, poderwali publiczność, wokalista skakał po scenie a także pod i ponad nią, krzyczał Jarocin go crazyyy! i razem z Alex szalałyśmy, skakałyśmy i wrzeszczałyśmy razem ze wszystkimi be my rock and roll queen!
Kult - nareszcie. Na koncert Kultu chciałam iść odkąd pamiętam ale nigdy sie jakoś nie złożyło. Może to i dobrze, że to na Jarocinie ich usłyszałam, bo zagrali wszystko to, co zagrać mieli, i Lewe lewe loff, Baranka, Celinę, Wódkę... no i Polska na bis.

I koniec. Jestem zwierzęciem festiwalowym i kocham ten klimat.
My i nasze bańki.

My z Jezusem Z Wuefu i jego koleżanką przed naszym cudownym przeciekającym namiotem :D

No i najważniejsze punkty i tak zajęły mi sporo miejsca :D
Na koniec jeszcze trochę na scrapowo, ramki dwie które wyprodukowałam dziś na imieniny mamowe i babciowe, pod hasłem family memories. Enjoy.

środa, 16 lipca 2008

Unfair

Kolejna praca zrobiona nie wiem po co i dlaczego, która zapewne wyląduje gdzieś na dnie szuflady.
Do zescrapowania tego tekstu przymierzałam się od dwóch tygodni i miałam kilka koncepcji, aż w końcu dzisiaj siadłam i zrobiłam.

When you give your heart
and the one you give it to
just goes and tears it all apart
You wish you didn't care
but all you do is care too much

Piosenkę śpiewa Josh Kelley, ale do pracy grał mi Manchester, jakoś bardziej pasował klimatem. Bazą jest szara koperta a z typowo scrapowych materiałów użyłam tylko stempla. No i wstążki. Wszystko co jest krzywe tak właśnie miało być.

A jutro już wyruszam w drogę do Jarocina taplać się w całym oceanie muzyki przez 3 dni. Módlcie się, żeby tylko nie padało!

sobota, 12 lipca 2008

Na szybko

Bo choć teoretycznie mam mnóstwo czasu, to jakoś i tak go za mało. Za mało mam czasu na lenienie się z książką (słabe tempo czytania Wiedźmina o tym świadczy), za mało na oglądanie filmów, za mało na bycie samą, ale co tam eh tam nie ma co się rozwodzić, co nie? Więc dzisiaj dwie prace robione na szybko, 'na kolanie', z tych niewielu materiałów które wrzuciłam do plecaka pospiesznie opuszczając Poznań.

Pierwsza to scrapowa oprawa mego hymnu, piosenki Soco Amaretto Lime zespołu Brand New. Jedyne co tu jest ciekawe to to, że w pracy tej nie ma ani kropelki kleju, bo po prostu zapomniałam go wziąć (lol) a kiosk był już zamknięty, a ja nie lubię zostawiać zaczętej pracy. Więc wszystko trzyma się na szyciach.
A druga to kartka urodzinowa dla mamy, robiona w ogóle już w warunkach ekstremalnych, bo w domu malowanie, cały mój dobytek w kartonach a ja tu kleję, a pan malarz się zachwyca, że teraz to już rzadko kiedy można spotkać dziewczynę co coś na maszynie szyje. Nawet jeśli to papier.
Inspirowana oczywiście kartkami Mirabeel.

To by było na tyle, bom nie w humorze. Idę obejrzeć 27 dresses.