czwartek, 13 grudnia 2007

Drops Of Jupiter



Tell me did you sail across the sun
Did you make it to the milky way to see the lights all faded
And that heaven is overrated

Tell me, did you fall for a shooting star
One without a permanent scar
And did you miss me while you were looking for yourself out there


Piosenka w której zakochałam się dzisiaj przy okazji chwilowego pobytu na Os. Zwycięstwa. Dzisiaj przyszedł czas na dzień wyjątkowo zwykły, jako że przedwczoraj był dobry z powodu:
- zaliczonego magistra z fonetyki
- świateł zielonych na każdym przejściu
- herbaty w Kafce
- fajnego (!) GE
- totalnej głupawki w mieszkaniu, znów
a wczoraj zły z powodu:
- niemożności normalnego umycia się z powodu nieczynnego prysznica i pralki na środku łazienki
- braku internetu rano
- nieznalezienia tuby
- ciągłego ziewania i pen tosta
- uświadomienia sobie braku pieniędzy

A dzisiaj to już wszystko zmierzało do tego wieczoru, kiedy słucham Drops Of Jupiter a zaraz się położę i mam zamiar spać przez całą nieskończoność.

The Heaven is overrated

niedziela, 9 grudnia 2007

Najlepszy koncert ever. Pidżama Porno XX Urodziny - Pogrzebiny


Dzień następny, emocje trochę opadły choć wciąż trzymają, Pidżama w słuchawkach a ja zabieram się do opisania czegoś, co jest nie do opisania. Ale chcę poukładać sobie w głowie te wspomnienia, żeby na zawsze zapamiętać te chwile i móc wracać do nich kiedy czasy przyjdą złe. Bo taka czysta metafizyczna ekstaza zmysłów to się zdarza raz na długo.

Szczęście polega na tym
całe szczęście
by z prostych rzeczy
nie tworzyć
intelektualnych labiryntów

Do Areny dotarłam niby spóźniona, stojąc w kolejce do szatni trochę się stresowałam, że nie zdążę na początek. Supportów nie żałuję wcale, CUTS już widziałam i nie przypadli mi do gustu, zaś Kumka Olik, jak czytam wszędzie w internecie byłoby zwykłą stratą czasu. Poza tym szłam tam na Pidżamę, i tylko na Pidżamę. Okazało się, że timing mieliśmy iście perfekcyjny, do sali dopchaliśmy się kiedy akurat zespół zaczynał rozkładać się na scenie. Tradycyjne nierówne 'Sto lat' (równe zaśpiewanie tego jest chyba awykonalne), trochę tupania, i około 20:20 zespół pojawił się na scenie. Już przy pierwszych taktach wiedziałam, że nie ustoję na obrzeżach na których ustawiłam się ze znajomymi. Grzecznie poczekałam do końca piosenki i powiedziałam, że idę się bawić. I poszłam. Nie do kotła, ponieważ nie lubię być popychana i rzucana na wszystkie strony, ale w miejsce gdzie już nikomu nie mogło przeszkadzać to, że skaczę, rzucam włosami i krzyczę głośno. Była to dobra decyzja, bo już na 'Taksówkach' na pewno nie ustałabym w miejscu. Dawno już nie uskuteczniałam mojego ulubionego 'mini pogo' bo ostatnio uspokoiłam się trochę koncertowo, i sprawiało mi ogromną przyjemność skakanie do moich ukochanych piosenek. Ale cóż tam mówić, to chyba jasne jest. Potem cudowne '28' no i 'Kotów kat' na którym nawet w moim bardziej spokojnym miejscu rozkręciło się takie pogo, że zaczęłam bać się uszkodzenia różnych części mojego ciała. Potem przyszedł czas na pierwszą turę występów gości. Spięty jak najbardziej dał radę, przekonał mnie że może powinnam posłuchać wreszcie tej płyty Lao Che którą ma na dysku od nie wiem kiedy. Broda bez żadnych rewelacji, ale na tym etapie jeszcze zrzuciłam mój brak entuzjazmu na ogólną niechęć jaką żywię do zespołu Habakuk, co zmieniło się później, ale o tym też później. Za to Renata Przemyk całkowicie spełniła moje oczekiwania, jako, że to na nią czekałam najbardziej, jeśli chodzi o gości oczywiście. 'Nimfy' są piosenką której nie znam za dobrze, ale wykonanie Przemyk&Grabaż zawładnęło mym sercem i duszą. Potem nastąpił zestaw piosenek który zaczął proces systematycznego rozwalania mnie na kawałki przez Grabaża i resztę. Od tej pory po każdej piosence miałam ochotę krzyczeć, że ich kocham. 'Kocięta', 'Pryszcze' i wyjątkowo równo (z tego co pamiętam w zeszłym roku było z tym gorzej) wyklaskane 'Gdy zostajesz'. Przeniosłam się na wyższe poziomy świadomości, zapominając o ludziach wokół mnie i wpatrując się w scenę. Mój ulubiony kawałek do skakania, a jakże, musiał być, i nie przejmowałam się, że obok mnie ludzie stoją spokojnie, kiedy ja wariuję śpiewając, że 'maszerujemy naprzód'. Po każdej kolejnej piosence dostawałam nowy zastrzyk energii i był to chyba pierwszy w mym życiu koncert w czasie którego ani razu nie wyszłam z tłumu, przeskakałam każdą piosenkę i śpiewałam cały czas. Nie chciałam przegapić nawet jednej minuty z tych niesamowitych trzech godzin. Drugi zestaw piosenek z gośćmi, i ogólne zniesmaczenie postacią Brody. Od tamtego momentu nie lubię również jego, i nie będę próbowała się przekonywać do Habakuka. A chciałam. Szkoda, że przypadł mu akurat 'Spokój i ręce' który bardzo lubię. No i mógł darować sobie te przyśpiewki o zielu, ziołu, czymkolwiek. Z czystej grzeczności zaklaskałam kilka razy, i pomyślałam, jak fajnie byłoby, gdyby Przemyk zaśpiewała 'Stąpając'. Widocznie był to wieczór spełnianych marzeń, bo niedługo potem Grabaż powiedział, że on schodzi, a Renata sobie postąpa. Postąpa po niepewnym gruncie. Kolejne wyznania miłości cisnęły mi się na usta, kiedy słuchałam tej jednej z moich najukochańszych piosenek. Po tej chwili spokoju nastąpił mocny finisz, ostre pogo na 'Wirtualnych' na których zmuszona byłam przesunąć się trochę do tyłu, no i oczywiście, bo jakby inaczej, 'Ezoteryczny' wywrzeszczany przez całą Arenę.

Między krzesłem a podłogą
wszystko po staremu
Nieznośna lekkość butów


A na Wildzie mieszka szatan. Zespół zszedł, ale przecież wszyscy wiedzieliśmy, że to nie koniec. Nie wiem czemu, ale kocham te momenty na koncertach w Arenie, kiedy publiczność skanduje 'Pi-dża-ma', klaszcząc i tupiąc, i mam wtedy wrażenie takiej ogromnej potęgi, i że zaraz ten strasznie wysoki sufit spadnie nam na głowy,. I klaskałam, i tupałam, i krzyczałam razem ze wszystkimi i wiedziałam, że Pidżama nie zawiedzie moich oczekiwań i nadziei w sprawie bisów.
Nie zawiedli. Wręcz przeciwnie, zrobili więcej niż mogłabym sobie wymarzyć. Bo po prześpiewanej 'Antifie' Grabaż powiedział, że teraz zaśpiewa Kozak. A potem usłyszałam pierwsze akordy utworu i w tym momencie mogłabym umrzeć ze szczęścia. Moja piosenka, moja ukochana, nie wydana piosenka. Tym razem już krzyczałam, że ich kocham. Z rękami w górze słuchałam Kozaka, śpiewając razem z nim refren.

I am the laidback
The master of disgrace

I am the laidback
Look on my face
I am the laidback

The master of your soul
So come to the harbour of the souls

Następne dwie piosenki były tylko dopełnieniem mego absolutnego szczęścia, które chyba już wylewało mi sie uszami, bo nie sądzę, żebym zdołała pomieścić w sobie taką ilość pozytywnych emocji. 'Twoja generacja' którą Grabaż lubi śpiewać najbardziej i moje ukochane 'Ja kieszenie pełne czereśni!' wywrzaskiwane z rękami w górze. No i 'Pasażer' z cudownym 'na na na na' śpiewanym przez wszystkich członków zespołu po kolei, a także przeze mnie, mojego 'bodygarda' obok i tysiące innych ludzi w Arenie. Ekstaza. Zespół pożegnał się po raz drugi, ale przecież wciąż wiedziałam, że jeszcze wyjdą.
Kolejna sesja tupania, i rzeczywiście, wyszli.
'Teraz zaczynamy życie pozagrobowe' powiedział Grabaż. I zagrali, zagrali na koniec, zagrali pięknie.
'Trzymaj się, cześć!'
Moment pożegnania zespołu był przeżyciem, którego już w żaden sposób nie potrafię opisać. Widok mam nadzieję zachować w pamięci na wieki wieków nieamen.
'O to mi chodziło, taki był plan'
Piękny ten plan.

Dwadzieścia minut czekałam w ścisku na plakaty. Ale stwierdziłam, że muszę mieć plakat z najlepszego koncertu w moim życiu.



PS. Wszystkie zdjęcia pochodzą z tej strony.

czwartek, 6 grudnia 2007

Berzdej tajm



Bo po co iść na zajęcia ze znielubianą panią doktor habilitowaną, skoro można spędzić czas dużo bardziej twórczo a przy okazji przyjemnie i pożytecznie. Tym oto sposobem stworzyłam kompletny prezent na urodziny dla Matiego, zwanego również Facetem Mojego Życia. Wnętrze czyli życzenia jest tajne i poufne.